Friends training, nowe buty i orzeźwiające (nie)zielone smoothie
Takiego posta jeszcze tu nie było. Totalny miszmasz, wszystkiego po trochu! Ale zacznę od tego, że w końcu udało mi się wrócić na siłownię. Zapisałam się aż na cały rok do nowego klubu, a wraz ze mną… moja kuzynka i jednocześnie przyjaciółka Zuza (tak, będzie bohaterką jednego z postów, już niedługo ;)). Dlaczego bardzo mnie to cieszy? Po pierwsze wspólne bieganie na bieżni, czy uczęszczanie na zajęcia grupowe jest dużo przyjemniejsze i mniej nudne niż trening w pojedynkę. Dodatkowo przyjaciel u boku jest pewnego rodzaju wyzwaniem - możemy porównywać swoje wyniki i nawzajem pomagać sobie przy pobijaniu osobistych, nowych rekordów. Świetna motywacja, w końcu we dwójkę raźniej! Teraz razem z Zuzą wzięłyśmy się głównie za trening brzucha, pośladków i nóg - wakacje za 5 miesięcy! A może Wy też namówicie przyjaciółkę na wspólne ćwiczenia?
Mój ulubiony friends training
"Zuza, zrób mi zdjęcie, tylko żebym nie wyszła jak debil!"
Już od Świąt polowałam na nowe buty do treningu właśnie na siłowni. Wprawdzie w moich starych butach (nie takich starych, kupiłam je na wakacjach) także nieźle mi się ćwiczyło, ale były to "biegówki", więc biegałam w nich także na dworze, dlatego właśnie chciałam mieć jedną parę do treningu outdoorowego, a drugą do bardziej "przyziemnych" spraw, by zawsze były czyste i gotowe, by zapakować je do torby. Oczywiście jestem fanką okazji zakupowych i czekałam na odpowiednią porę, by kupić buty dobrej jakości za niższą cenę. Mimo, że nie lubię kupować przez internet (szczególnie butów, ze względu na rozmiar i komfort noszenia) tym razem postanowiłam zaryzykować, gdyż w łapki wpadł mi kupon ze sporą zniżką. "Najwyżej oddam" - pomyślałam sobie.
Moje nowe Nike Fitsole przeszły już pierwsze próby z wynikiem bardzo dobrym, mogę powiedzieć, że nawet celującym. Za kolor dostaną jeszcze dodatkowego plusa ;).
W tym poście chciałabym się jeszcze z Wami podzielić przepisem na pyszne, bardzo orzeźwiające (nie)zielone smoothie. Dlaczego tak? Po prostu po dodaniu szpinaku byłam przekonana, że jak zwykle wyjdzie zielone, jednak borówka amerykańska z ogrodu mojej babci jak zwykle skradła show i koktajl wyszedł fioletowo-czerwony ;). PS: Nie wygląda i nie smakuje zielono ;)
Składniki:
1 małe jabłko (ze skórką)
1 duża gruszka (obrana ze skórki)
ok.1,5 szklanki borówek amerykańskich (ja mam mrożone, nie dodaję już lodu)
2 garście szpinaku (najlepiej "baby", ponieważ ma neutralny smak)
3-4 listki mięty
sok z połowy dużej cytryny
ok. 0,5 litra wody
Wszystko blendujemy, z takiej porcji owoców wychodzi mniej więcej spory dzbanek koktajlu, dlatego poczęstujcie rodzinę! Smoothie dzięki mięcie i mrożonym jagodom jest bardzo orzeźwiający, lekko kwaśny (jeśli będzie aż zbyt kwaśny nie bójcie się dodać na przykład miodu) i nie - ani trochę nie czuć szpinaku, tylko pyszne owoce ;)
SMACZNEGO!
XOXO, Wasza Sylwia.
Super przepis, muszę spróbować :) Buty są prześliczne :)
OdpowiedzUsuńzapraszam: internetowekartki.blogspot.com
Bardzo fajna notka! Napiłabym się teraz tego smoothie :3
OdpowiedzUsuńW grupie raźniej! ;)
Skoro w smoothie nie czuć szpinaku to spróbuję tego cudeńka! A w dodatku śliczne różowe buty. Miłych treningów życzę wam kochane! :)
OdpowiedzUsuńZ moją przyjaciółką będziemy robić smoothie na technice! :]
OdpowiedzUsuńseeanedesu.blogspot.com
Sylwia uwielbiam Twoje podejście do zdrowego odżywiania, sama czasem korzystam z Twoich rad ;)
OdpowiedzUsuńhttp://dominauroda.blogspot.com/
Zapraszam do mnie, dopiero raczkuję, ale stało sie to moją pasją :D
Sylwia uwielbiam Twoje podejście do zdrowego odżywiania, sama czasem korzystam z Twoich rad ;)
OdpowiedzUsuńhttp://dominauroda.blogspot.com/
Zapraszam do mnie, dopiero raczkuję, ale stało sie to moją pasją :D